Grupa zajmująca się sztuką performance założona w 2001 r. przez Larysę Venediktovą. Jej członkami są Larysa Venediktova, Olga Komisar i Oleksandr Lebediev. W latach 2007-2010 oraz od 2013 r. TanzLaboratorium współpracuje z Teatrem Łesia Kurbasa w Kijowie. Przedmiotem działań grupy jest czas, a miejscem –zastane lokalizacje, odnalezione przypadkowo lub świadomie wybrane. Strategia artystyczna grupy polega na wypełnianiu luk pomiędzy współczesnymi formami sztuki oraz podważaniu językowych konwencji tych form. W swojej praktyce TanzLaboratorium pracuje głównie z ciałem jako medium obdarzonym własną świadomością i wyobraźnią. Ciało nie jest tu narzędziem, lecz twórcą obrazów i czynnikiem skłaniającym do krytycznego myślenia. Operowanie fizycznością postrzegane jest tu jako metoda analizy krytycznej, a taniec – za sprawą badań nad jego percepcją – staje się sposobem myślenia. Grupa brała udział w festiwalach: Tanzzeitfestival, Winterthur, (2014); Krakowskie Reminiscencje Teatralne, Kraków, (2014); New Baltic Dance, Wilno, (2014); Dni Sztuki Współczesnej, Białystok, (2010); INFANT, Nowy Sad, (2009) i innych. Prezentowała swoją twórczość na wystawach, m.in. w Domu Sztuki Vozdvizhenka 32, Kijów; Teatrze Powszechnym, Warszawa; Muzeum Sztuki, Sewastopol; Galerii Arsenał, Białystok; MMoMA, Moskwa, a także w ramach Biennale w Kijowie w 2015 r.
TanzLaboratorium, Bez głowy [GL, GA], wideo, 2010
W 1999 roku w Kijowie zostało ufundowane TanzLaboratorium, które miało służyć budowaniu wspólnej platformy dla artystów tańca, dźwięku i performance. Głównym obiektem ich zainteresowania jest ciało oraz ukazywanie skomplikowanych sytuacji poprzez relacje cielesne. Bez głowy to cechujący się absurdalnym humorem zapis filmowy miejskich performance’ów uczestników TL, którzy postanowili skonfrontować się ze współczesną polską i ukraińską, często coraz bardziej sobie wrogą, polityką historyczną. Na krakowski deptak, ulicę Grodzką, obok Krzyża Katyńskiego zajeżdża biała limuzyna, z której wysiada dwóch pozbawionych głów karzełków z ochroniarzami – scena jak z horroru lub thrillera politycznego z makabrycznym zacięciem. Składają oni w hołdzie czerwone goździki, jak za komunistycznych czasów. Sytuacja powtarza się przy kilku innych, znanych miejscach upamiętnienia, np. przy Pomniku Czynu Zbrojnego Proletariatu Krakowa z 1986, upamiętniających krwawe stłumienie strajków robotniczych z 1936, jak również kombatanckie pomniki z II wojny światowej. Analogicznie postępują na Ukrainie z pomnikami ku czci żołnierzy radzieckich czy poległych Polaków. Przechodnie reagują różnie, od pasywnej obserwacji poprzez aktywną chęć zakłócenia po komentarze: „to nasze miasto”. Widok dwóch lekko odrażających czy wprawiających w zakłopotanie bezgłowych postaci w prochowcach przypomina zarówno przybyszy z kosmosu, jak i dygnitarzy dawnej – czy obecnej władzy, którzy w Europie Wschodniej często niewiele się od siebie różnią. Niesamowita oprawa każdorazowej mini-ceremonii wyzwala ukryte głęboko uczucia na temat tego co wolno, a czego nie wolno w przestrzeni publicznej i jak odbywa się upamiętnienie trudnych wydarzeń historycznych dzisiaj.